środa, 12 lutego 2014

Rozdział 7

Długo chodziłam po plaży rozmyślając. Nie chciałam wracać do domu. Lucien by mnie nie zrozumiał. Nie miałam mu tego za złe, tylko tak strasznie potrzebowałam teraz kogoś, kto by mnie przytulił nie pytając o nic. Zrozumiał mnie i pozwolił się wypłakać w ramię. Kolejna łza spłynęła po moim policzku. Otarłam ją wierzchem dłoni. Usiadłam na piasku i spojrzałam na morze. Słońce chowało się w tafli wody. Gdyby nie ono, żylibyśmy w ciągłym mroku i chłodzie. Rozświetla nasze życie, zawsze jest przy nas, choć czasem go nie widzimy. Jest jak przyjaciele. Westchnęłam. Zaczęłam się trząść, a łzy popłynęły po moich policzkach. W końcu zmęczona, usnęłam. Byłam szczęśliwa, normalna. Miałam rodzinę, przyjaciół, męża. Lecz nie był nim Lucyfer. Sen przestał być idealny. Znalazłam się w ciemnym korytarzu, na końcu niego było światło. Musiałam się do niego dostać i to jak najszybciej. Biegłam tak szybko jak mogłam, tylko, że nie poruszałam się. Podłoga pod moimi stopami zaczęła się rozpadać. Spadałam w przepaść. Nie krzyczałam, nie bałam się, czułam spokój. Ktoś potrząsnął mną.
- Véronique. Obudź się.
Otworzyłam oczy i ujrzałam parę ciemnych tęczówek, wpatrujących się we mnie. Znów utonęłam w oczach mojego narzeczonego. To był widok, dla którego warto wstać rano. Miał najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
- Dlaczego tutaj spałaś?- spytał, podając mi rękę, abym mogła wstać.
- Ja..zabiłam go- wyszeptałam.
- Nieśmiertelnego?
- Przyjaciela. On był moim przyjacielem.
- Widzę- odparł, patrząc mi w oczy.
- Więc przestań.
Nie chciałam, żeby widział to wspomnienie. Chciałam je zachować dla siebie.
- Możemy wracać do domu?
Skinęłam głową. Chwycił moją rękę, a moje serce przyśpieszyło. Widziałam kątem oka jak się uśmiecha. Zaklęłam w myślach. Dziewczyno. Opanuj się wreszcie! Ale serce jak na złość biło coraz szybciej.
- Nie sądziłem, że tak na ciebie działam- zaśmiał się.
Czułam, że robię się czerwona na twarzy. Nie! Jęknęłam w myślach. Przestań. Tylko cię trzyma, to nic takiego. Przekonywałam samą siebie, ale moje ciało mówiło co innego. Odwróciłam głowę i spróbowałam się uspokoić. Udało się. Szliśmy razem przez plażę, a ja zapomniałam o smutku po stracie Nataniela. Ujrzałam młodą kobietę z dwójką dzieci. Zaczęłam się zastanawiać czy i ja mogę mieć potomstwo. Oczami wyobraźni widziałam siebie z małym synkiem, którego prowadzę za rączkę, spacerując po plaży. Uśmiechnęłam się. Chciałam dziecka. Chciałam wstawać w nocy, żeby je nakarmić. Chciałam patrzeć jak dorasta, cieszyć się z jego sukcesów, wspierać w porażkach. Chciałam być matką.
Może mogłabym mieć dziecko z człowiekiem? Pomyślałam przelotnie.
- Nie!- krzyknął Lucien, gwałtownie obracając mnie przodem do siebie.- Zabraniam ci!
Jego reakcja jednocześnie mnie zdziwiła i zezłościła. Czułam, że tracę nad sobą kontrolę. On też to poczuł. Odwrócił się ode mnie i spojrzał na wodę. Nie rozumiałam o co mu chodzi. Wychyliłam się zza niego i zobaczyłam ogromną falę zbliżającą się w naszą stronę.
- Co? Jak to się stało?
- Wywołałaś to.
- Ja? To moja wina?
- Chodźmy lepiej stąd.
- Ale ci wszyscy ludzie..
- Nie pomożesz im, już za późno. Spójrz- powiedział wskazując na morze.
Fala była już prawie przy brzegu. Wszyscy, którzy byli na plaży, zaczęli uciekać. Już chciałam posłuchać narzeczonego i przenieść się,gdy ujrzałam chłopczyka, miał może 7 lat, idącego w stronę wody. Puściłam rękę Lucyfera, podbiegłam do dziecka i razem z nim się przeniosłam do domu. Znaleźliśmy się na korytarzu. Chłopiec cały czas płakał, a ja nie potrafiłam go uspokoić.
- Mogłem się tego po tobie spodziewać- oznajmił Lucien, wchodząc do mieszkania.
Obróciłam się w jego stronę.
- Co zamierzasz z nim zrobić?- spytał, wskazując na chłopca.
- Zaopiekować się.
***************************
Jest nowy rozdział. Dostęp do komputera znowu zostanie ograniczony od poniedziałku, rozdziały będę dodawać w soboty. Mam nadzieję, że ten się podoba. (;

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 6

Minął miesiąc.Opanowałam już swoje moce. Zdarzały się oczywiście chwile słabości, ale zawsze sobie radziłam.Uczucie do Luciena rosło  każdym dniem. Miałam także przyjaciela, nazywał się Nataniel.
- Dobrze wiesz jak się kończą twoje przyjaźnie. Po co to robisz?- spytał Lucyfer.
- Normalni ludzie mają przyjaciół. Staram się być normalna.
Nie rozmawialiśmy więcej o Natanielu. Często się z nim widywałam, zwykle zaraz po pracy. Było w nim jednak coś, co nie dawało mi spokoju. To tylko twoja wyobraźnia. Przestań. Powtarzałam to ciągle. Lucien nie widział go ani razu. Jak co dzień wróciłam do domu.
- Nie możesz się więcej spotykać z tym chłopakiem- oznajmił mój narzeczony, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania.
- A to dlaczego?- spytałam, zdejmując płaszcz.
- On nie jest człowiekiem. To Nieśmiertelny.
 - Co? O czym ty mówisz? Przecież ty go nawet nie widziałeś.
- Spotkałem go dzisiaj. Nieśmiertelny to prawie anioł. Żaden śmiertelnik go nie widzi. Jest skazany na samotność. Zrobi wszystko, żeby stać się aniołem. Zabije każdego, kto mu w tym przeszkodzi.
- Prawie anioł?- powtórzyłam.
- Tak, niektóre dusze stają się aniołami. Archanioły osobiście je wybierają. Muszą wykonać zadania, które pokażą, czy mogą stać się aniołami. Nieśmiertelny posiadł już całą anielską moc, dlatego jest taki niebezpieczny.
- Tylko, że ja mu w niczym nie przeszkadzam.
- Jeśli nie ukończył przemiany, to musiał zrobić coś strasznego. Teraz musi odpokutować swoje grzechy. Uważa, że zabicie cię załatwi sprawę. Myli się. Archaniołom zależy, na tym, abyś żyła. Dlatego nie chce, żebyś się z nim zadawała.
A więc miał rację. Moje przyjaźnie zawsze kończą się tak samo. Nie mogłam mieć normalnego życia.
- Mam po prostu zacząć go unikać?
- Nie. To nic nie da i tak cię wytropi. Musimy go zabić. Oczywiście mamy tylko jedną szanse, ponieważ, gdy tylko cię zobaczy lub usłyszy będzie wiedział, co chcesz zrobić.
- Jak to zrobimy?
Prychnął.
- Rozmawiasz z Diabłem i martwisz się o to, jak kogoś zabijemy?
- Nie pytam jak zabić kogoś, ale Nieśmiertelnego. Chyba nie nazywa się tak bez powodu.
- Spokojnie, mam swoje sposoby- odpowiedział, mrugając.
Nie mogłam robić nic innego jak zaufać Lucyferowi. Zastanawiałam się czy i ja potrafiłabym go zabić.
- Pewnie tak- odpowiedział Lucien.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób. Byłam zmęczona. To za dużo jak na jeden wieczór. Położyłam się do łózka. Dzięki snom mogę oderwać się od tego, co nas otacza. Choć na chwilę zapomnieć i pogrążyć się w krainie marzeń. Niestety czasem nasz umysł nie pozwala na to. Podsuwa nam najgorsze myśli, wtedy sen bywa gorszy niż rzeczywistość. Jest koszmarem. Obudziłam się oblana potem, dysząc ciężko. Nie pamiętałam, co mi się śniło, wiedziała tylko, że nic dobrego.
Wyjrzałam za okno, świtało. Rozejrzałam się dookoła, nigdzie nie było mojego narzeczonego. Nagle pojawił się w przedpokoju. Wyglądał okropnie. Jakby przed chwilą ktoś go pobił. Podbiegłam do niego.
- Co się stało?- spytałam przerażona. Kto mógł doprowadzić go do takiego stanu?!
- Próbowałem.. go zabić- odpowiedział z trudem.
-Próbowałeś-powtórzyłam jak echo, patrząc w jeden punkt.
Próbował. Próbował. Powtarzałam w kółko. Nie udało mu się!
- Co się stało?
- Nie mogę. To musi być ktoś czysty. Ktoś, kto nigdy nikogo nie zabił.
- To muszę być ja.
Nie zgodził się, ale ja go nie słuchałam. Nie był wystarczająco silny, aby mnie zatrzymać i doskonale o tym wiedział. Zastanawiałam się, dlaczego nie chciał, abym walczyła z Natanielem. Uważał, że sobie nie poradzę? Skupiłam się na Nieśmiertelnym i po chwili znalazłam się na plaży. Stał przodem do morza.
- Czekałem na ciebie-powiedział, nie obracając się.
Podeszłam do niego.
- Byłem twoim przyjacielem, a teraz chcesz mnie zabić.
- Jesteś niebezpieczny,
- Nieprzewidywalny.
- Jesteś zabójcą.
- Jestem sobą.
- W jednej chwili jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, a w drogiej dowiaduję się, że mnie zabijesz. Zmieniasz się za szybko.Jesteś jak..- zerknęłam w stronę morza- jak woda.
- Jak człowiek.
-Jestem jak człowiek. Podejmuję złe decyzje, popełniam błędy, ale przecież mam do tego prawo. Tylko, że mam również obowiązek je naprawić- westchnął.
W końcu odwrócił się w moją stronę i spojrzał w moje oczy.
- Musisz zrobić, to co trzeba.
Złapał moją rękę i przyłożył do swojej piersi. Poczułam jak ogarnia mnie spokój. Nie mogłam go zabić.
-Tu. To tutaj musi trafić twoja moc. Skoncentruj się. Wiem, że potrafisz to zrobić. Tylko proszę zrób to szybko- powiedział, a po jego policzku popłynęła łza.
Pokręciłam głową. On był jednak nie ugięty.
- Gdzie trafisz, gdy cię zabije?
- Nigdzie. Przestanę istnieć. Ale wszystko jest lepsze niż samotność. Byłem niewidzialny przez 100 lat. Wyświadczysz mi przysługę. Proszę, dla mnie to będzie jak sen po długim dniu.
Ręce zaczęły mi się trząść, byłam bliska płaczu. Lecz zrobiłam to o co prosił. Przymknęłam powieki Wykorzystałam całą swoją moc. Gdy otworzyłam oczy jego już nie było. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam w to uwierzyć. Schowałam twarz w dłoniach. Był dobry. Był jak człowiek. Zasłużył na spokój, lecz mimo to było mi ciężko. I to bardzo. Otarłam oczy i wstałam. Myślałam nad tym, co powiedział. Wszystko jest lepsze niż samotność. Miał rację. Ja zawsze miałam kogoś obok. Nawet, jeśli byli tylko na chwilę, to ta chwila była na wagę złota. A przyjaźń każdego z nich- bezcenna.
*********************************
Rozdział jest dłuższy. Mam nadzieję, że się podoba.