wtorek, 30 września 2014

Małe opóźnienie

Rozdział pojawi się, tak jak obiecałam, tylko z lekkim opóźnieniem.
Nie wiem dokładnie kiedy, ale w październiku.
Przepraszam i dzięki, że tu jesteście (:

piątek, 29 sierpnia 2014

Informacja #1

Miło widzieć, że zagląda tu jeszcze przynajmniej jedna osoba.
Postaram się wznowić bloga, jeśli tak się stanie rozdział pojawi się pod koniec września.
Dziękuję ty, którzy są tutaj jeszcze.
Robię to dla Was.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 10

Przyjdzie taki dzień, kiedy wszystko legnie w gruzach. Wszystko, co budowałeś przez całe swoje życie zniknie. A ty nie będziesz wiedział co zrobić. Tak właśnie czułam się, gdy Carlo zachorował i musiałam zabrać go do szpitala. Okazało się, że jest śmiertelnie chory. Przychodziłam do niego codziennie i spędzałam razem z nim cały dzień. Lekarze uprzedzali, że choroba jest zakaźna, lecz mnie to nie dotyczyło. Kolejna osoba, którą kochałam umierała, a ja znów nie mogłam nic zrobić.
 - Nie płacz, Véronique- powiedział mój ukochany dziadek, kiedy umierał. Miałam wtedy 8 lat, a jego śmierć była dla mnie końcem świata. - Ale odchodzisz, zostawiasz mnie- odparłam łkając i wtuliłam się w ramię staruszka
- Zawsze będę przy tobie. Wystarczy, że o mnie pomyślisz.
To były ostatnie słowa, jakie wypowiedział. Nie chciałam odejść od ciała dziadka, dopiero moja matka przekonała mnie, że musimy dać mu odejść w spokoju.
Wspomnienie sprzed lat zjawiło się w mojej głowie zupełnie niespodziewanie. Spojrzałam na łóżko, na którym leżał Carlo. Chłopiec spał spokojnie. Przypomniał mi się mój dziadek. Zmarł, gdy byłam małą dziewczynką. Żadna śmierć bliskiej osoby nie była tak bolesna jak dziadka. Żadnej tak nie przeżyłam. Może było to spowodowane moim młodym wiekiem? Lub tym, że do nikogo nie przywiązałam się tak jak do niego? Nawet śmierci mamy nie przeżyłam tak mocno. Czy Carlo był dla mnie ważniejszy niż staruszek? Nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Wiedziałam, że nie mogę dopuścić, aby odszedł. Codziennie szukałam jakiegoś lekarza, który mógłby pomóc chłopcu, ale na nic się to zdało. Wszyscy bezradnie rozkładali ręce.
- Mamy coś, co pomoże pani synowi- oznajmił pewnego dnia lekarz.
- Naprawdę? To świetnie!- krzyknęłam uradowana.
- Tak, tylko jest to chwilowe. Carlo umrze, ale później.
Moja radość opuściła mnie równie szybko jak przyszła. On i tak miał mnie opuścić. Tylko jedna osoba może mi pomóc. Problem w tym, że nie mam pojęcia gdzie teraz jest. Zabrałam chłopczyka do domu i położyłam do łóżka. Usiadłam na fotelu myśląc jak znaleźć Luciena. Wydawało się to niemożliwe, lecz ja nie zamierzałam się poddawać.
- Nie potrafię. Nie umiem tego zrobić- powiedziałam, kiedy po raz kolejny nie udało mi się zabawki.
- Bo nie wierzysz, że potrafisz. Jeśli bardzo chcesz możesz nawet latać- odpowiedział dziadek.
- Latać? Ja chcę latać! Jak,dziadku, jak?
-Zamknij oczy- powiedział i zakręcił mną w powietrzu.
Śmiałam się i krzyczałam, tak długo, dopóki mnie nie postawił na ziemi.
- Jeszcze raz, dziadku. Proszę.
Próbowałam wszelkich  sposobów, żeby się z nim skontaktować. Niestety, na próżno. Wyglądało na to, że nie chciał mieć więcej ze mną nic wspólnego.
Każdego dnia starałam się zapewnić Carlo największy komfort. Spędzałam z nim każdą minutę. Myśl, że wkrótce nie będę mogła tego robić, rozdzierała mi serce. Byłam zła na Luciena, że nie zjawia się, ani nie odpowiada mi. Zła na lekarzy, że nie potrafią mu pomóc. Zła na siebie, że nie mam wystarczającej mocy. Lucyfer mówił, że mogę zrobić wszystko, a niczego mnie nie nauczył. Wstałam z krzesła, które było przy łóżku chłopca. Weszłam do kuchni i przewróciłam miskę, która znajdowała się na stole. Oparłam łokcie o szafkę, chwytając się za głowę. Mogłam jedynie przyglądać się jak umiera. Dlaczego  nie mogę nic zrobić?!- krzyczałam w myślach.
- Dlaczego płaczesz?
- Mój piesek umarł, dziadku- odpowiedziałam, wpatrując się w zwierzę.
- Co się z nim teraz stanie? Pójdzie do nieba dla piesków?
- Pewnie tak. Był przecież dobrym psem, prawda?
- Nigdy mnie nie ugryzł.
- W takim razie zobaczycie się jeszcze- odpowiedział, przytulając mnie.
Dziadek zawsze potrafił znaleźć pozytywne strony. Nie ważne co się działo, on zawsze był przy mnie. Strasznie żałowałam, że nie ma go tu teraz. On na pewno znalazłby jakieś rozwiązanie. Przecież zawsze to robił.
 - Nauczysz mnie pływać? Proszę.
- Umiesz chodzić, latać, a teraz chcesz pływać?- spytała uśmiechając się.
- Tak! Wtedy będę mogła zrobić wszystko.
- Dobrze, zatem chodź.
Wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę wody.
Nauczył mnie wszystkiego. Oprócz tego jak mam poradzić sobie sama.
  Po moim policzku spłynęła łza. Usłyszałam jak Carlo kaszle. Weź się w garść. Nie czas na to. Zadbaj najpierw o chłopca.- rozkazałam sobie. Pobiegłam pod jego pokój i uchyliłam drzwi.
- Wszystko dobrze?- spytałam, wchodząc o pomieszczenia.
Niestety on nie mógł odpowiedzieć, gdyż zaniósł się potwornym kaszlem. Zaczął pluć krwią. Wpadłam w panikę. Nie wiedziałam co mam robić. To nie może się tak skończyć. On nie może ode mnie odejść. Przecież miał przed sobą wiele lat życia. To niesprawiedliwe.
- Carlo! Carlo. Nie..proszę..- wydusiłam przez łzy.
Chłopiec przestał się dusić. Spojrzałam mu w oczy.
- Nie płacz, Véronique. Zawsze będę przy tobie. Kocham cię- wyszeptał i chwycił mnie za rękę. Próbował się uśmiechnąć, lecz nie mógł. Widziałam jak jego oczy gasną. Uścisk jego dłoni zelżał. Przymknął powieki, które już nigdy nie miały zostać otwarte. Jego głowa leżała bezwładnie na poduszce, w kroplach krwi. Klęczałam przy nim i nie mogłam pojąć co się właśnie wydarzyło. Nie chciałam tego pojąć. Lekarstwo przecież miało dać mu więcej czasu. Nie rozumiałam co poszło nie tak. Nie płakałam. Przykryłam go kołdrą. Udałam się do szpitala, aby wyjaśnili mi co się stało. Lekarz również był zaskoczony. Wróciłam do mieszkania razem z doktorem, aby zabrał ciało. Kiedy wyszedł, położyłam się i wtedy dotarło do mnie co się dziś stało. Co działo się przez ostatnie kilka dni. Pierwsze łzy płynęły po mojej twarzy. Nie trwało długo zanim rozpłakałam się na tyle, że nie panowałam nad sobą. Kiedy udało mi się zasnąć, miałam koszmary. Nie pamiętałam jakie. Może to i lepiej. Czułam się pusta. Zostałam zupełnie sama. Nie wiedziałam co mam robić.
***************************

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 9

Wszystko układało się znakomicie. Wychowanie Carlo nie sprawiło nam większych problemów. Wydawało mi się, że Lucien przywiązał się o tego chłopca przez te 4 lata, oczywiście on za nic w świecie by się do tego nie przyznał. Niestety mój podopieczny dorastał, stawał się mądrzejszy i zaczął zauważać, że coś jest nie tak. Nie miałam pojęcia jak długo jeszcze uda mi się utrzymać prawdę w sekrecie przed nim.
Był zwykły dzień, chłopiec był w szkole, a ja szykowałam posiłek.
- Musimy porozmawiać- oznajmił narzeczony, wchodząc do kuchni.
- O czym?- spytałam, obracając się w jego stronę.
- O dziecku. Musimy się go pozbyć. Wczoraj zaczął zadawać pytania.
- Ale ja nie mogę go oddać. Gdzie on pójdzie? Co zrobi?
- Zajmie się nim ktoś inny- powiedział.
- Nie, nie. Jeszcze nie. Powiemy mu coś, jakoś wyjaśnimy, ale nie róbmy tego.
- Mówiłem ci, że w końcu i tak będziemy musieli to zrobić, a ty mnie nie słuchałaś. Za bardzo się do niego przywiązałaś. Jeszcze się nie nauczyłaś, że ludzie odchodzą? Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że przez uczucia cierpisz?
- Mam przestać czuć? Mam się zmienić w potwora bez serca? Mam być tobą?
Dla Luciena tego było za wiele. Wstał, przewracając krzesło i wyszedł, trzaskając drzwiami. Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Nie powinnam była tego mówić. Lucien bywa bezwzględny, ale chyba ma do tego prawo. I nie był bez uczuć, mimo swojej natury obdarzył uczuciem mnie. Teraz może zrobić wszystko. Kiedy jest zły, traci nad sobą panowanie. Przeze mnie może ktoś ucierpieć. Podniosłam się i wybiegłam za nim. Stanęłam na środku ulicy, nie wiedząc gdzie mógł pójść. Skupiłam się, próbując go odnaleźć, lecz najwyraźniej uniemożliwił mi to. Wtedy znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Biegłam, byłam zła. Zła to mało powiedziane, byłam wściekła. Wściekła na wszystko, nawet na ludzi przechodzących obok. Jakim prawem oni byli tak szczęśliwi. Najbardziej zła byłam na siebie. Nie wiedziałam dlaczego i nagle zrozumiałam, ze to nie moje uczucia tylko Lucyfera. Byłam w jego głowie. Zobaczyłam, że biegnie w stronę domu dziecka. Natychmiast się tam przeniosłam. Ujrzałam jak wściekły przybiera swą prawdziwą postać. Jego głowa i kończyny wydłużyły się, a czarne skrzydła rozdarły koszulę. Większość ludzi przeraziłaby się, uciekła jak najdalej, ja jednak stałam zafascynowana. Nie odczuwałam strachu. Podeszłam bliżej i położyłam rękę na ramieniu ukochanego. Ten odwrócił się w moją stronę. Spojrzałam w jego oczy. One jako jedyne nie zmieniły się. Wciąż była w nich ta głębia, w której tak często się zatracałam.
- Przepraszam- wyszeptałam- Nie powinnam była tak mówić.
Nie odpowiedział.
- Wróć do domu.
- Moim domem jest Piekło- powiedział i zniknął.
Wróciłam do mieszkania i czekałam na Carlo.
- Gdzie jest Lucien?- spytał, gdy kładł się spać.
- Musiała coś załatwić. Wróci za parę dni- odparłam. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Lucyfer nie pojawił się przez tydzień. Pewnego dnia, gdy chłopiec wyszedł, udałam się do Piekła. W końcu ostatnim co powiedział była wzmianka o tym, że  Piekło to jego dom. Ja uważałam inaczej. Dom był tam gdzie rodzina, gdzie osoby, które kochasz. Chodziłam korytarzami szukając narzeczonego. Demony mówiły, że ich pan wciąż jest na Ziemi. Po przeszukaniu większości sal i korytarzy, wróciłam na powierzchnie. Nie miałam pojęcia gdzie szukać ukochanego. Przymknęłam powieki i wyobraziłam sobie plażę, ocean, błękitne niebo. Kiedy otworzyłam oczy, znajdowałam się w takim miejscu. Usiadłam na gorącym piasku i wpatrywałam się w wodę. Przestałam myśleć, pozbyłam się wszelkich emocji. Liczył się tylko spokój i cisza. Potrzebowałam tego. Zaczęłam myśleć trzeźwo. Nie znajdę Diabła, jeśli on tego nie chce. Powinnam się zająć sobą i chłopcem, który nie poradzi sobie sam. Jeśli będzie chciał wrócić, zrobi to. Udałam się z powrotem do Carlo. Już na mnie czekał.
- Gdzie byłaś, Véronique?
- Załatwić pewną sprawę- odparłam z uśmiechem.- Chodź czas na obiad- poprowadziłam dziecko do kuchni.
Zjadłam posiłek razem z nim i położyłam się spać. Nie czułam smutku ani pustki,które towarzyszyły mi przez ostatni tydzień. Czułam się wolna. Czułam, że mogę wszystko. Było to jedno z najcudowniejszych uczuć, uczucie, że jesteś zdolna do wszystkiego.
***********************************************************
Przepraszam za tak dużą przerwę. Czekam na Wasze szczere opinie (;

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 8

Luciena nie ucieszyła zbytnio wiadomość, że od teraz będzie w naszym domu dziecko. Jednak moim większym zmartwieniem był chłopiec.
- Jak masz na imię?- spytałam, gdy przestał płakać.
- Carlo.
- Ja jestem Véronique, a to Lucien- wskazałam ręką na siebie i narzeczonego.
Pokiwał nieśmiało głową na znak, że rozumie. Zaprowadziłam chłopca do kuchni, podałam mu jedzenie, a gdy zjadł położyłam go w moim pokoju, a sama poszłam spać do pokoju Luciena.
- Gdzie moja mama?- odezwał się przy śniadaniu.
 Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Jak wytłumaczyć 7 letniemu dziecku, że jego matka nie żyje. Przełknęłam ślinę i obróciłam się w stronę dziecka.
- Twoja mama..ona została na plaży.
- Czy ona po mnie przyjdzie?
- Prawdopodobnie nie.
Carlo natychmiast się rozpłakał, pobiegł do mojego pokoju i zamknął drzwi. Westchnęłam i usiadłam na krześle.
- Zrobiłaś to wyjątkowo delikatnie- powiedział z kpiną Lucyfer, wchodząc do kuchni.
Niechętnie, ale przyznałam mu rację. Nie miałam pojęcia o dzieciach.
- Wiesz, że prędzej czy później będziesz go musiała oddać?
Nie myślałam o tym wcześniej i nie zamierzałam przez najbliższy czas.
- Pójdę do niego- zakomunikowałam, wychodząc z kuchni.
Podeszłam pod drzwi i zapukałam. Kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, nacisnęłam klamkę. Weszłam i rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie nie było Carlo. Zaczęłam się denerwować. Moje serce przyspieszyło. Pobiegłam z powrotem do Luciena.
- Nie ma go, zniknął.
- Poszukamy go- obiecał, podchodząc do mnie.
- Gdzie on mógł pójść?
- Tam gdzie ostatni raz wdział swoją matkę.
- Przecież nie dojdzie na plażę pieszo.
- Przynajmniej  wiemy gdzie idzie.
Wyszliśmy z mieszkania i ruszyliśmy w stronę plaży.
- Możesz go zaleźć. Skup się. Pomyśl o nim. Co czułaś, gdy go ratowałaś?
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie chwilę, kiedy ujrzałam Carlo biegnącego w stronę fali. Wszystkie emocje wróciły. Panika, strach, chęć ratowania go. Zobaczyłam dziecko idące uliczką, rozglądające się na boki.Nie ma pojęcia gdzie jest.  Zauważył jakiś znak z ulicą, ale nie zwracał na niego uwagi.
- Wiem gdzie on jest.
Lucyfer chwycił mnie za rękę i przenieśliśmy się. Zaczęło padać. Chłopiec szedł w naszym kierunku, kiedy nas ujrzał przystanął na chwilę. Po chwili ruszył w naszą stronę i rzucił mi się na szyję.
- Ja chce do domu. Zabierzesz mnie do domu?- spytał, wtulając się się we mnie.
- Tak, chodźmy.
Musieliśmy wrócić w normalny sposób. Przestałam zwracać uwagę na takie rzeczy jak deszcz, bo i tak nie mogłam zachorować. Niestety Carlo mógł, a ja o tym zapomniałam. Kiedy  przybyliśmy do domu, położył się spać. Ja udałam się do kuchni, by przygotować coś do jedzenia.
- Zależy ci na tym dziecku.- stwierdził Lucien, stając obok mnie.
- Tak.- opowiedziałam po prostu.
Na początku miałam wyrzuty sumienia, że przeze mnie nie ma matki, ale zaczęło mi na nim zależeć.
Zjadłam z Lucienem posiłek i również poczułam zmęczenie. Poszłam o pokoju i położyłam się. Od razu zasnęłam. Obudziłam się w nocy, słysząc głosy.
- Co się znowu dzieje?- pytał narzeczony.
Nie usłyszałam odpowiedzi.
- Véronique śpi. Czekaj tu.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Masz, wypij to. Pomoże.
Lucyfer wrócił do pokoju.
- Co się stało?
- Przeziębił się. Dałem mu lekarstwo.
- Czyli co?- spytałam, podnosząc się.
- Nic takiego.
Nie sprawiło to, że przestałam się niepokoić, ale postanowiłam mu zaufać.
Wstałam koło godziny 7 rano. Poszłam o łazienki, ubrałam się.
- Chcesz spalić dom? Ostrożnie.- usłyszałam głosy z kuchni.
Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam chłopca smażącego naleśniki, Luciena siedzącego przy stole i popijającego kawę.
- Dzień dobry, Véronique.- odezwał się Carlo.
- Dzień dobry.- odezwałam się, nie wiedząc co o tym myśleć.
Diabeł uczący smażyć naleśniki małego chłopca, to dość nietypowy widok. Lucyfer prychnął. Uśmiechnęłam się, wyjmując trzy talerze. Rozstawiłam je na stole i usiałam na drugim końcu stołu, obserwując dziecko. Byłam szczęśliwa. Chciałam, żeby było tak już zawsze.

*************************
Kolejny rozdział pojawi się za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że ten się podoba (;

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 7

Długo chodziłam po plaży rozmyślając. Nie chciałam wracać do domu. Lucien by mnie nie zrozumiał. Nie miałam mu tego za złe, tylko tak strasznie potrzebowałam teraz kogoś, kto by mnie przytulił nie pytając o nic. Zrozumiał mnie i pozwolił się wypłakać w ramię. Kolejna łza spłynęła po moim policzku. Otarłam ją wierzchem dłoni. Usiadłam na piasku i spojrzałam na morze. Słońce chowało się w tafli wody. Gdyby nie ono, żylibyśmy w ciągłym mroku i chłodzie. Rozświetla nasze życie, zawsze jest przy nas, choć czasem go nie widzimy. Jest jak przyjaciele. Westchnęłam. Zaczęłam się trząść, a łzy popłynęły po moich policzkach. W końcu zmęczona, usnęłam. Byłam szczęśliwa, normalna. Miałam rodzinę, przyjaciół, męża. Lecz nie był nim Lucyfer. Sen przestał być idealny. Znalazłam się w ciemnym korytarzu, na końcu niego było światło. Musiałam się do niego dostać i to jak najszybciej. Biegłam tak szybko jak mogłam, tylko, że nie poruszałam się. Podłoga pod moimi stopami zaczęła się rozpadać. Spadałam w przepaść. Nie krzyczałam, nie bałam się, czułam spokój. Ktoś potrząsnął mną.
- Véronique. Obudź się.
Otworzyłam oczy i ujrzałam parę ciemnych tęczówek, wpatrujących się we mnie. Znów utonęłam w oczach mojego narzeczonego. To był widok, dla którego warto wstać rano. Miał najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
- Dlaczego tutaj spałaś?- spytał, podając mi rękę, abym mogła wstać.
- Ja..zabiłam go- wyszeptałam.
- Nieśmiertelnego?
- Przyjaciela. On był moim przyjacielem.
- Widzę- odparł, patrząc mi w oczy.
- Więc przestań.
Nie chciałam, żeby widział to wspomnienie. Chciałam je zachować dla siebie.
- Możemy wracać do domu?
Skinęłam głową. Chwycił moją rękę, a moje serce przyśpieszyło. Widziałam kątem oka jak się uśmiecha. Zaklęłam w myślach. Dziewczyno. Opanuj się wreszcie! Ale serce jak na złość biło coraz szybciej.
- Nie sądziłem, że tak na ciebie działam- zaśmiał się.
Czułam, że robię się czerwona na twarzy. Nie! Jęknęłam w myślach. Przestań. Tylko cię trzyma, to nic takiego. Przekonywałam samą siebie, ale moje ciało mówiło co innego. Odwróciłam głowę i spróbowałam się uspokoić. Udało się. Szliśmy razem przez plażę, a ja zapomniałam o smutku po stracie Nataniela. Ujrzałam młodą kobietę z dwójką dzieci. Zaczęłam się zastanawiać czy i ja mogę mieć potomstwo. Oczami wyobraźni widziałam siebie z małym synkiem, którego prowadzę za rączkę, spacerując po plaży. Uśmiechnęłam się. Chciałam dziecka. Chciałam wstawać w nocy, żeby je nakarmić. Chciałam patrzeć jak dorasta, cieszyć się z jego sukcesów, wspierać w porażkach. Chciałam być matką.
Może mogłabym mieć dziecko z człowiekiem? Pomyślałam przelotnie.
- Nie!- krzyknął Lucien, gwałtownie obracając mnie przodem do siebie.- Zabraniam ci!
Jego reakcja jednocześnie mnie zdziwiła i zezłościła. Czułam, że tracę nad sobą kontrolę. On też to poczuł. Odwrócił się ode mnie i spojrzał na wodę. Nie rozumiałam o co mu chodzi. Wychyliłam się zza niego i zobaczyłam ogromną falę zbliżającą się w naszą stronę.
- Co? Jak to się stało?
- Wywołałaś to.
- Ja? To moja wina?
- Chodźmy lepiej stąd.
- Ale ci wszyscy ludzie..
- Nie pomożesz im, już za późno. Spójrz- powiedział wskazując na morze.
Fala była już prawie przy brzegu. Wszyscy, którzy byli na plaży, zaczęli uciekać. Już chciałam posłuchać narzeczonego i przenieść się,gdy ujrzałam chłopczyka, miał może 7 lat, idącego w stronę wody. Puściłam rękę Lucyfera, podbiegłam do dziecka i razem z nim się przeniosłam do domu. Znaleźliśmy się na korytarzu. Chłopiec cały czas płakał, a ja nie potrafiłam go uspokoić.
- Mogłem się tego po tobie spodziewać- oznajmił Lucien, wchodząc do mieszkania.
Obróciłam się w jego stronę.
- Co zamierzasz z nim zrobić?- spytał, wskazując na chłopca.
- Zaopiekować się.
***************************
Jest nowy rozdział. Dostęp do komputera znowu zostanie ograniczony od poniedziałku, rozdziały będę dodawać w soboty. Mam nadzieję, że ten się podoba. (;

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 6

Minął miesiąc.Opanowałam już swoje moce. Zdarzały się oczywiście chwile słabości, ale zawsze sobie radziłam.Uczucie do Luciena rosło  każdym dniem. Miałam także przyjaciela, nazywał się Nataniel.
- Dobrze wiesz jak się kończą twoje przyjaźnie. Po co to robisz?- spytał Lucyfer.
- Normalni ludzie mają przyjaciół. Staram się być normalna.
Nie rozmawialiśmy więcej o Natanielu. Często się z nim widywałam, zwykle zaraz po pracy. Było w nim jednak coś, co nie dawało mi spokoju. To tylko twoja wyobraźnia. Przestań. Powtarzałam to ciągle. Lucien nie widział go ani razu. Jak co dzień wróciłam do domu.
- Nie możesz się więcej spotykać z tym chłopakiem- oznajmił mój narzeczony, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania.
- A to dlaczego?- spytałam, zdejmując płaszcz.
- On nie jest człowiekiem. To Nieśmiertelny.
 - Co? O czym ty mówisz? Przecież ty go nawet nie widziałeś.
- Spotkałem go dzisiaj. Nieśmiertelny to prawie anioł. Żaden śmiertelnik go nie widzi. Jest skazany na samotność. Zrobi wszystko, żeby stać się aniołem. Zabije każdego, kto mu w tym przeszkodzi.
- Prawie anioł?- powtórzyłam.
- Tak, niektóre dusze stają się aniołami. Archanioły osobiście je wybierają. Muszą wykonać zadania, które pokażą, czy mogą stać się aniołami. Nieśmiertelny posiadł już całą anielską moc, dlatego jest taki niebezpieczny.
- Tylko, że ja mu w niczym nie przeszkadzam.
- Jeśli nie ukończył przemiany, to musiał zrobić coś strasznego. Teraz musi odpokutować swoje grzechy. Uważa, że zabicie cię załatwi sprawę. Myli się. Archaniołom zależy, na tym, abyś żyła. Dlatego nie chce, żebyś się z nim zadawała.
A więc miał rację. Moje przyjaźnie zawsze kończą się tak samo. Nie mogłam mieć normalnego życia.
- Mam po prostu zacząć go unikać?
- Nie. To nic nie da i tak cię wytropi. Musimy go zabić. Oczywiście mamy tylko jedną szanse, ponieważ, gdy tylko cię zobaczy lub usłyszy będzie wiedział, co chcesz zrobić.
- Jak to zrobimy?
Prychnął.
- Rozmawiasz z Diabłem i martwisz się o to, jak kogoś zabijemy?
- Nie pytam jak zabić kogoś, ale Nieśmiertelnego. Chyba nie nazywa się tak bez powodu.
- Spokojnie, mam swoje sposoby- odpowiedział, mrugając.
Nie mogłam robić nic innego jak zaufać Lucyferowi. Zastanawiałam się czy i ja potrafiłabym go zabić.
- Pewnie tak- odpowiedział Lucien.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób. Byłam zmęczona. To za dużo jak na jeden wieczór. Położyłam się do łózka. Dzięki snom mogę oderwać się od tego, co nas otacza. Choć na chwilę zapomnieć i pogrążyć się w krainie marzeń. Niestety czasem nasz umysł nie pozwala na to. Podsuwa nam najgorsze myśli, wtedy sen bywa gorszy niż rzeczywistość. Jest koszmarem. Obudziłam się oblana potem, dysząc ciężko. Nie pamiętałam, co mi się śniło, wiedziała tylko, że nic dobrego.
Wyjrzałam za okno, świtało. Rozejrzałam się dookoła, nigdzie nie było mojego narzeczonego. Nagle pojawił się w przedpokoju. Wyglądał okropnie. Jakby przed chwilą ktoś go pobił. Podbiegłam do niego.
- Co się stało?- spytałam przerażona. Kto mógł doprowadzić go do takiego stanu?!
- Próbowałem.. go zabić- odpowiedział z trudem.
-Próbowałeś-powtórzyłam jak echo, patrząc w jeden punkt.
Próbował. Próbował. Powtarzałam w kółko. Nie udało mu się!
- Co się stało?
- Nie mogę. To musi być ktoś czysty. Ktoś, kto nigdy nikogo nie zabił.
- To muszę być ja.
Nie zgodził się, ale ja go nie słuchałam. Nie był wystarczająco silny, aby mnie zatrzymać i doskonale o tym wiedział. Zastanawiałam się, dlaczego nie chciał, abym walczyła z Natanielem. Uważał, że sobie nie poradzę? Skupiłam się na Nieśmiertelnym i po chwili znalazłam się na plaży. Stał przodem do morza.
- Czekałem na ciebie-powiedział, nie obracając się.
Podeszłam do niego.
- Byłem twoim przyjacielem, a teraz chcesz mnie zabić.
- Jesteś niebezpieczny,
- Nieprzewidywalny.
- Jesteś zabójcą.
- Jestem sobą.
- W jednej chwili jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, a w drogiej dowiaduję się, że mnie zabijesz. Zmieniasz się za szybko.Jesteś jak..- zerknęłam w stronę morza- jak woda.
- Jak człowiek.
-Jestem jak człowiek. Podejmuję złe decyzje, popełniam błędy, ale przecież mam do tego prawo. Tylko, że mam również obowiązek je naprawić- westchnął.
W końcu odwrócił się w moją stronę i spojrzał w moje oczy.
- Musisz zrobić, to co trzeba.
Złapał moją rękę i przyłożył do swojej piersi. Poczułam jak ogarnia mnie spokój. Nie mogłam go zabić.
-Tu. To tutaj musi trafić twoja moc. Skoncentruj się. Wiem, że potrafisz to zrobić. Tylko proszę zrób to szybko- powiedział, a po jego policzku popłynęła łza.
Pokręciłam głową. On był jednak nie ugięty.
- Gdzie trafisz, gdy cię zabije?
- Nigdzie. Przestanę istnieć. Ale wszystko jest lepsze niż samotność. Byłem niewidzialny przez 100 lat. Wyświadczysz mi przysługę. Proszę, dla mnie to będzie jak sen po długim dniu.
Ręce zaczęły mi się trząść, byłam bliska płaczu. Lecz zrobiłam to o co prosił. Przymknęłam powieki Wykorzystałam całą swoją moc. Gdy otworzyłam oczy jego już nie było. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam w to uwierzyć. Schowałam twarz w dłoniach. Był dobry. Był jak człowiek. Zasłużył na spokój, lecz mimo to było mi ciężko. I to bardzo. Otarłam oczy i wstałam. Myślałam nad tym, co powiedział. Wszystko jest lepsze niż samotność. Miał rację. Ja zawsze miałam kogoś obok. Nawet, jeśli byli tylko na chwilę, to ta chwila była na wagę złota. A przyjaźń każdego z nich- bezcenna.
*********************************
Rozdział jest dłuższy. Mam nadzieję, że się podoba.